Siukum Balala Siukum Balala
5441
BLOG

Redaktorze Michnik, dlaczego oni nie pomagali na miejscu ?

Siukum Balala Siukum Balala Polityka historyczna Obserwuj temat Obserwuj notkę 222

image


75 lat temu rodzinę Czopów w Trembowli obudziło szczekanie psów. Po chwili usłyszeli głośne walenie w drzwi i okna. Gdy otworzyliśmy, do mieszkania wtargnęło dwóch żołnierzy z karabinami gotowymi do strzału, uzbrojonymi dodatkowo w bagnety. Matka płakała, a my nie chcieliśmy wierzyć, że z własnego domu można wyrzucić ludzi na śnieg i mróz, bez żadnej winy - zapamiętał Mieczysław Czop. Zerwani ze snu, sparaliżowani strachem ludzie, gnani przez mroźną noc przez milicjantów i enkawudzistów, często nie zdążyli zabrać najniezbędniejszych rzeczy: ciepłych ubrań i żywności. Na spakowanie się nierzadko mieli kwadrans, niektórzy ze strachu wpadali w odrętwienie, inni w rozpacz. Mama pyta: "Dokąd nas zabieracie, bo jeżeli na Sybir, to lepiej tutaj zabijcie". A jeden z żołnierzy powiedział: "Po co was zabijać, tam sami z głodu pozdychacie" 

Do wagonów trafiały osoby sparaliżowane i noworodki, schorowani starcy i kobiety w zaawansowanej ciąży, czasem osoby spoza spisów, które akurat przypadkowo przebywały u kogoś w mieszkaniu. Zdarzało się, że na zsyłkę dobrowolnie zgłaszali się krewni chcący towarzyszyć bliskim i wspierać ich. Podczas pierwszej deportacji Sowieci wywieźli bardzo dużo dzieci, bo na listach znalazło się mnóstwo rodzin wiejskich, z licznym potomstwem. 

Zmoczone przez niemowlęta pieluszki suszył, kto mógł, owijając się nimi na gołe ciało pod piersiami - zapamiętała Wanda Olczyk wywieziona z okolic Berezy Kartuskiej. Umierało coraz więcej niemowląt, których matkom zabrakło pokarmu, ciężko chorych i osób w podeszłym wieku. Ciała strażnicy zabierali z wagonów tylko na rzadkich postojach. "Wyrzućcie tu, na śnieg" - usłyszeli deportowani od komendanta transportu, gdy poinformowali go o śmierci jednego z towarzyszy podróży. Ludzie w wagonie płakali, nie mogąc pojąć, jak można tak traktować człowieka - wspominał Henryk Kopij, syn gajowego z okolic Łucka. "Pomior i wsio" - skwitował kolejny zgon jeden ze strażników. 

Wyczerpująca i nużąca podróż trwała kilka tygodni. Patrząc przez małe okienko, widzieliśmy tylko bezkresne pola zasypane śniegiem i bardzo rzadko ludzkie zabudowania. (...) Coraz częściej i coraz bardziej ludzie chorowali. Niesamowite zimno, głód i brud zbierały żniwo. (...) Zaczynało brakować żywności, bo nie wszyscy zabrali jej dość, a władze za mało jej dostarczały - wspominała Teofila Kołodenna. Gliniasty chleb, wodnista i cuchnąca zupa dostarczane do wagonów budziły obrzydzenie. W nieszczelnych wagonach zimą ściany pokrywał wewnątrz lód, a latem doskwierała duchota od nagrzanych dachów. Brakowało wody do picia, o myciu czy praniu nie było mowy. Szerzyła się wszawica. 


Redaktorze Michnik dlaczego wasi rodzice, rodzice sporej części byłych i obecnych współpracowników  Gazety Wyborczej nie pomagali wówczas " relokowanym " tam na miejscu ? Tam w stepach Kazachstanu, w wiecznej zmarzlinie Norylska, czy tak samo nieprzyjaznym rejonie Magadanu ? Wielu z nich pracowało przecież jako wolontariusze w radzieckich organach bezpieczeństwa, wielu miało doskonałe relacje z przedstawicielami radzieckich władz partyjnych i państwowych. Niektórzy pracowali nawet na eksponowanych stanowiskach w radzieckiej administracji. Dlaczego nie znalazł się ani jeden sprawiedliwy i miłosierny, który ulżyłby niedoli tych dzieci, może któremuś uratowałby życie. Przecież kto ratuje jedno życie ratuje cały świat. Dlaczego ? 

Jako stały czytelnik waszego organu bardzo sobie cenię pomysły i różnorakie inicjatywy dziennikarzy Gazety Wyborczej, jednak ostatni pomysł red. Wrońskiego uważam za spóźniony o ładnych parę lat. 


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka