Dopiero dziś zdecydowałem się zajrzeć na salon i machnąć notkę zanim pójdę na szychtę. Serwilizm wylewający się z głównego informacyjnego rynsztoka działa na mnie paraliżująco, odechciewa się żyć i pisać. Kompletne rabstwo. Cóż takiego się stało ? demokracja umarła ? czy od tej pory głosowania we wszystkich unijnych gremiach mają wyglądać jak te - w byłej już - Radzie Najwyższej Związku Radzieckiego ? nie ma miejsca na spory, na inny ogląd spraw w Europie, nie ma pola do dyskusji ? " Ruki po szwam " i odmaszerować. My mamy zasady, a oni mają pieniądze. Przypomina mi się zgrabna maksyma Władimira Antonowa - Owsiejenki, sowieckiego posła w międzywojennej Polsce, wygłoszona po sutym obiedzie w warszawskim hotelu: komunizm to dobra rzecz, kotlet schabowy to dobra rzecz. Gdyby udało się połączyć schabowego z komunizmem, to byłaby wyśmienita rzecz. Nie udało się połączyć schabowego z komunizmem, wcale nie dlatego, że Owsiejenkę rozstrzelano w 1938 roku za głoszenie kulinarnych herezji. Zasady to dobra rzecz, pieniądze to dobra rzecz. Jednak kupczenie zasadami to rzecz naganna. Zatem głos sprzeciwu polskiego rządu wobec kandydatury Tuska na stanowisko przewodniczącego RE, ja bardzo cenię i nie uważam za jakąś specjalną porażkę. Zasady obowiązują. Jedną z takich zasad jest brak szacunku dla dezerterów. A z kim my tu mamy do czynienia ? Czy lider partii stającej do wyborów parlamentarnych zawiera umowę z wyborcami i deklaruje ochronę ich interesów w czasie trwania kadencji ? Czy za zrywanie umów w trakcie ich trwania płaci się jakąś cenę ? Oczywiście. W biznesie płaci się kary przewidziane wcześniej podpisanym, precyzyjnym kontraktem, traci się utratą wiarygodności i prestiżu, traci się pieniądze. Finalnie płaci się także wypadnięciem z towarzystwa biznesowego, a w tym wypadku wypadnięciem z politycznego obiegu. Czy wśród członków RE, znajduje się premier, który opuścił stanowisko premiera w trakcie urzędowania, by objąć mniej lub bardziej ważne stanowisko w unijnej administracji ?
Prawdziwą, istotną politykę robi się we własnym kraju, politykę z nadania wyborców, obywateli, ziomków, a nie zakulisowych namaszczeń. Nie przypuszczałem, że Martin Schulz przyda mi się kiedykolwiek jako przykład do zilustrowania powyższej tezy. Polityk wrośnięty w unijne struktury od ponad 20 lat - z małą przerwą na prowadzenie księgarni w Wurselen - porzuca wszystkie splendory i stanowiska unijne, by wziąć udział w wyborach we własnym kraju, w wyborach które być może uczynią z niego kanclerza, a być może nie. Niepewny kawałek chleba. A jednak. Bo tam jest clou polityki, w konkretnych zadaniach i korzyściach jakie możemy przysporzyć krajowi swojego pochodzenia. Jadnak w przypadku Tuska uważamy odwrotnie. Kompleks paciorków dla tubylców ?
Przypadek Tuska jest szczególny, ludzie do specjalnych poruczeń potrzebni będą w Unii już niebawem, potrzebni będą ze wszech miar. Musi się wreszcie rozpocząć relokacja uchodźców z Niemiec. Niemcy to naród tolerancyjny niesłychanie, ale nie aż tak tolerancyjny, by znosić osobnika w turbanie biegającego z siekierą po Hauptbahnhof Dusseldorf. Ta sprawa musi być w Niemczech załatwiona do najbliższych wyborów, jeśli wybory ma wygrać ta sama osoba co zawsze. Ktoś musi wziąć na siebie działania osłonowe, wszystko musi odbyć się pod pozorami nienagannie działającej, unijnej demokracji. Kim będzie doglądający operacji ostatecznego rozwiązania tej bolesnej - dla Niemców - kwestii uchodźców ? czyż to wymaga objaśnień ?
Gdybym nie miał neta i polskiej telewizji, a miałbym dostęp jedynie do brytyjskich gazet moje życie byłoby mniej stresujące. We wczorajszym Manchester Evening News trzy pierwsze strony poświęcone parlamentarnym dyskusjom nad budżetem Zjednoczonego Królestwa, a gdzieś w rogu jakaś informacja o perturbacjach z Tuskiem.
Cudownie funkcjonujący unijny mechanizm, nie wymagający zmian i jakichkolwiek usprawnień, tylko ci Polacy nie skorzystali z okazji, by siedzieć cicho. No i ci Brytyjczycy - reprezentująca których premier May - ruga szacowną Izbę Lordów, za opóźnianie rozpoczęcia procedury rozwodowej z Unią i osłabianie negocjacyjnej pozycji brytyjskiego rządu. No, ale to inna para kaloszy, prawdziwa polityka, niedostępna dla miłośników szklanych paciorków.