10 lat temu, po przyjeździe do UK poznałem Tadeusza. Bardzo fajnego człowieka z Białej Podlaskiej. Dowcipnego gościa, brata - łatę, gawędziarza. Starsza siostra Tadeusza chodziła do jednej klasy z Bogusiem. Boguś pochodził z bardzo zacnej, jakiejś dyrektorskiej rodziny, przedwojennej. Boguś wyznawał zasadę " No excuse " zawsze biała, wykrochamlona koszula, zawsze aksamitka, później pojawiła się muszka. Boguś grał na pianinie, wszystkie szkolne imprezy obsługiwał, zawsze skupiony, elegancki, inny. Życie Bogusia nie mogło przebiec inaczej, lepszego materiału na arbitra elgantiae w Polsce - w owym czasie - nie było. Nie został wprawdzie wirtuozem - pianistą, tu też " No excuse " Nie wystarczy talent, słuch, potrzebne jeszcze predyspozycje fizyczne, te dłonie. Zabrakło. Nie szkodzi, pan Boguś dokonał więcej niż dwie drużyny Zimermanów i zastęp Chopinów. Nauczył ludzi szacunku do muzyki, nauczył elegancji. " No excuse " nie wejdziesz na festiwal w Łańcucie w lada jakim odzieniu. Przepraszam, przykro mi... i to oddanie dla widzów i czytelników, kiedy wysyłany przez redakcje - bez grosza przy duszy - na festiwale operowe do jakiegoś Monte Carlo, gdzie ceny hoteli oscylowały w granicach 300 dolarów za dobę, potrafił pojawić się na gali, jak zwykle w nienagannym stylu, mimo że spał kątem u kogoś, lub w jakimś marnym hostelu. Taki był pan Boguś. Umarł z Bogusławem Kaczyńskim kawał porządnej, polskiej kultury. Niestety nie do zastąpienia przez redaktorów Prokopów. Wzrost to za mało.