Siukum Balala Siukum Balala
1594
BLOG

Lengyel, magyar – két jó barát

Siukum Balala Siukum Balala Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 75

Lengyel, magyar – két jó barát

Lengyel, magyar – két jó barát, együtt harcol, s issza borát

Dziś 60 - ta rocznica Rewolucji  węgierskiej 1956. Powiedzenie Polak Węgier dwa bratanki ... ma dla mnie wymiar realny, przeżyty. Świadomość, że w naszej poplątanej historii jest tyle wspólnych, stycznych momentów, sytuacji, w których jednak zachowywaliśmy się względem siebie przyzwoicie, pozwala na łatwiejsze budowanie relacji między zwykłymi ludźmi. Łatwiej o otwartość, a rezerwa i obawy  przed wyciągnięciem i podaniem ręki są mniejsze niż w relacjach z Czechem, Słowakiem czy Niemcem.

Po tygodniu peregrynacji po Węgrzech dotarłem do Szolnok, miasta nad Cisą. Urzeczony Węgrami, fantastycznym zaopatrzeniem, schludnymi restauracjami, w których można było dobrze, choć ostro, zjeśc. Wtedy pokochałem salami, u nas za schyłkowego Gierka salami jadano tylko w szpitalach. Najpierw jadła pierwsza sala, potem druga sala, sala trzecia, czwarta... itd. Pierwsze zdanie po węgiersku jakiego się nauczyłem to - Hova mentek ? Dokąd jedziesz ? Kierowcy życzliwi, nie kasują, nie nadwyrężają kieszeni niezbyt w forinty zasobnej, autostop wymarzony. Wysiadam w Szolnok, upał piekielny, znajduje cień za jakimś  żółtym przystankiem autobusowym. Węgry są żółte, takie wrażenie. Dużo żółtych elewacji, szczególnie na wsiach i żółte są tysiące hektarów kwitnącego słonecznika między Komarnem, a Budapesztem. 
Sięgam do plecaka po przegryzkę i stwierdzam, że w plecaku rozlał się jakiś olej, którego przecież nie zabierałem w drogę. Okazało się, że to nie olej. W owych czasach ludność mieszkająca na wschód od Łaby nie wynalazła jeszcze hermetycznych pojemników na jedzenie typu clic - clac, więc kostka masła rozgrzana upałem i podróżą na masce Csepla zmieniła stan skupienia zalewając wszystko równo i sprawiedliwie. Śpiwór tak przesączony masłem, że pocięty na prostokąty i umieszczony w gofrownicy pewnie dałby jakieś zjadliwe gofry. Próbowałem coś z tym zrobić, ale i ręczniki papierowe nie były jeszcze wynalezione. Na przystanku siedział chłopak, z wyglądu mój rówieśnik, potem okazało się, że jest rówieśnikiem Rewolucji węgierskiej. Kiwa współczująco głową, widać wyraźnie, że wczuwa się w moją niedolę. Wreszcie nie wytrzymuje podchodzi i ruchem głowy każe mi iść za sobą. 
Problem języka nie istniał, bowiem język był już dla nas wynaleziony. Obaj uczyliśmy się przecież rosyjskiego. Mój nowy kolega nazywał się Istvan, a jak miał się nazywać wegierski chłopak 100 km od Budapesztu ? Ja przedstawilem się jako L....  i od razu kazałem tytułować się Laszlo, mam dość dobre międzynarodowe, choć  bardzo prastare, prasłowiańskie, imię, dające się dowolnie przerabiać. Obecnie nazywają mnie Lessly, tak jest dla Anglików łatwiej. 
Po 10 minutach trafiamy na typowe komunistyczne osiedle, blokowisko. Tam zrozumiałem, że Węgrzy są solidarni i zdyscyplinowani. Blok Istvana miał kolor żółty i wszystkie zasłony w oknach, od góry do dołu miały kolor żółty. Blok obok był jasnoniebieski i zasłony były niebieskie. Pytam dlaczego tak ? A taka tradycja - powiada Istvan. Wreszcie trafiamy przed oblicze matki Istvana, Istvan naświetla sytuację, matka śmieje się z pechowca i cała zawartość plecaka ląduje w pralce. Potem obiad, który mnie zaskoczył, spodziewałem się czegoś  ostrego, do czego byłem już przyzwyczajony, tymczasem pani P....eki, bo tak nazywał się Istvan, zaserwowała łazanki z makiem na słodko, za słodko. Jakoś nie po węgiersku. 
Po chwili, zawiadomieni pocztą  pantoflową, zjawiają się koledzy Istvana, Lajos i Hano. 
Hano pucułowaty, czarne kręcone włosy, wysoki. Lajos jeszcze wyższy, chuda tyczka. Istvan był najniższy z tego towarzystwa. Hano był przy okazji przewodniczącym szkolnego, węgierskiego Komsomołu, więc politycznie wyrobiony. Jest nas czterech, więc rusza dyskusja światopoglądowa. Tu kolejne zaskoczenie, bo oni normalnie rozmawiają o komunizmie, ocena bardzo realistyczna. Hano tylko czasem wtrąci jakąś wyuczoną na szkoleniu formułkę, jakiś  nudny szablon, który na nas już wówczas kompletnie nie działał. Koledzy robią sobie z Hano podśmiechujki, machają ręką  z dezaprobatą i mówią - Ty jego nie słuchaj, eto glupi komunist. Byłem mocno zdziwiony tym, że oni tak po bandzie jadą i to w obecności samego Hano, szefa Komsomołu, mimo tego  wyczułem między nimi relacje przyjacielskie. Ufali sobie, a może i wiara Hano wietrzała już. Po dwóch  godzinach - po zdjęciu z balkonu -  moje ubrania  i spiwór były wyprane, swieżutkie i suche. Podziękowałem pani P...eki za jej dobroć. Potem cała trójka " moich " Madziarów wyprowadziła mnie na rogatki Szolnok, złapali okazję i późnym wieczorem stałem już przed katedrą w Peczu. Wcześniej w ramach mojej własnej polityki zagranicznej, w ramach budowy poprawnych stosunków bilateralnych między narodem polskim i narodem węgierskim, zaprosiłem kolegów do Krakowa, na dwutygodniowy pobyt, podejmując się roli przewodnika po Polsce. Węgrzy się do pomysłu zapalili, bo to miał być ich pierwszy zagraniczny wyjazd. Po dwóch tygodniach zjawiają się w komplecie, serdeczne powitanie i z peronu na peron prosto do Zakopanego. Tam na polu namiotowym moi Madziarzy rozłozyli elementy namiotowych masztów w równą pryzmę i po kolei zaczęli w nie dmuchać. Jaki czort ? - pomyślałem - trio flecistow, zaklinacze węży, czy pastuszkowie z Hortobagy ? Sytuacja wyjaśnia się po sekundzie. Spryciarze przemycili w rurkach od namiotu swoje dutki, sporo tego było, forint stał mocno. Z czegoś trzeba było finansować ten prywatny walizkowy import - export z dworca Keleti, więc cinkciarz na Krupówkach za węgierskie dutki, daje nam całkiem przywoitą kupkę naszych polskich dutków. Jako przewodniczący wycieczki mówię swoim bratankom, że z taka ilością dutków to my tu nie będziemy uprawiać żadnego dziadostwa kolejowego, tylko jedziemy do Katowic ( albo Krakowa, nie pamiętam ) do jednej z pierwszych w Polsce wypożyczalni samochodów bierzemy furę marki " Fiacior " i jesteśmy królami. To się Węgrom spodobało jeszcze bardziej. 
- Dzięki temu może zobaczymy morze  w Szinoszu - stwierdzili 
- Gdzie ? 
- W Szinoszu - odpowiedzili zgodnie i bez konfuzji
- Nie ma w Polsce miasta Szinosza 
- Jest, nad morzem Bałtyckim - oni wiedzą lepiej. 
Wreszcie Hano sięga po mapę i wyjaśnia sprawę. Owszem jest w Polsce miasto Szinosze nad morzem, tylko że niestety nazywa się Świnoujscie. 
Rano jesteśmy już  przed obliczem pana kierownika wypożyczalni, socjalistycznym zwyczajem mocno rozpartego za kontuarem. Kieszenie mamy spuchnięte od polskiej mamony. Naświetlam sprawę, że my tu oto z kolegami z Węgier prosimy o " Dużego Fiaciora " ale chyżo, bo nie mamy czasu, a płacimy oczywiście gotowizną. 
Na moje dictum pan kierownik powiada spokojnie, z miną cwanego kota
- Poproszę paszport 
- Jaki paszport ? ja jestem za młody na paszport, mam tylko dowód
- Dowód nie może być, musi być paszport. 
- No dobra masz pan trzy paszporty, nowiutkie, prosto z Budapesztu.
- Węgierskie się nie liczą
- Ale dlaczego ? nowiutkie są, godło Węgier jest, wieniec z kłosami też, jest pięcioramienna gwiazda i flaga Węgier, oraz napis Magyar Népköztársaság, jakby miał pan watpliwości. 
- Kraje demokracji ludowej się nie liczą - zajechał pan kierownik - liczą się tylko paszporty z Zachodu : Ameryka, Francja, Niemcy, czyli kraje kapitstyczne. 
Tego nie tłumaczyłem Hano, żeby nie sprawiać mu przykrości, że ceni się  u nas bardziej państwa kapitalistyczne niż socjalistyczne. 
- Ale dlaczego tak ? to dyskryminacja, mamy pieniądze, zapłacimy, stać nas. 
- Dlaczego ! Dlaczego ! Bo dziadostwo robicie. Wypożyczają na sobotę i niedzielę, i zaczynają przekładki. Najpierw poszły akumulatory, potem skrzynie biegów, wały napędowe, reflektory, a na koniec amortyzatory i opony. Dwadzieścia nowych " Fiaciorów " na szmelc potraficie przerobić w trzy miesiące. Będzie amerykański paszport, będzie " Fiacior " na demoludy nie ma mowy żebym wypożyczył. 
I na tym nasz kontakt z pierwszym polskim Car hire się zakończył. Nie mogłem wytłumaczyć bratankom dlaczego mając w Polsce pieniądze nie można kupić produktu, bądź usługi. Próżne tłumaczenie. Ówczesnej Polski pojąć  rozumem sposobu nie było, pojąć Polskę mogłeś  tylko Bareją. Niestety podróże po Polsce musieliśmy odbyć koleją i do Szinosza nie dotarliśmy. Jednak polskie Tatry, Kraków, Wieliczka, Warszawa, podobały się braciom Madziarom nadzwyczaj, więc żal za Szinoszem udało się jakoś utulić. Na koniec pojechaliśmy do Oświęcimia i pożegnaliśmy się w Krakowie dokładnie 6 sierpnia 1978 roku. 
Nie wziąlem  wówczas aparatu, bo " Smiena 8 " zaczynała już być obciachem, a na aparat marzeń " Zenit " nie było mnie po prostu  stać. Dwa lata temu podczas podróży sentymentalnej zabrałem już aparat, nie był to wprawdzie ulubiony aparat Janka Himilsbacha " Zorki 5 " ale zdjęcia robi mimo tego dobre. Zrobiłem w Debreczynie kilka zdjęć.

Lengyel, magyar – két jó barát

Debreczyn to drugie po Budapeszcie największe miasto Węgier. Miasto ważne na historycznej mapie kraju naszych bratanków. Debreczyn to też rewolucja, tyle że roku 1848, w okresie Wiosny Ludów. To wspomniana  na wstępie nasza wzajemna solidarność i duży wkład w walkę o niepodległość Węgier Józefa Bema.

Lengyel, magyar – két jó barát

Pomnik Kossutha przed kościołem kalwińskim 

Debreczyn był, krótko stolicą Węgier i to w Debreczynie Lajos Kossuth proklamował powstanie niepodległych Węgier i w Debreczynie w kościele kalwińskim, pełniącym w czasie powstania węgierskiego 1848 rolę węgierskiego parlamentu zgromadzono wszystkie relikwie związane z walką o niepodległość Madziarów. Łącznie z krzesłem Lajosa Kossutha. Warto pojechać, bo Lengyel, magyar – két jó barát, együtt harcol, s issza borát

Lengyel, magyar – két jó barát

Krzesło Kossutha 

 

Zobacz galerię zdjęć:

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości