Siukum Balala Siukum Balala
2133
BLOG

Na tropach Melchiora

Siukum Balala Siukum Balala Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 120

Ech ! być takim jak ON. Tak podporządkować sobie pióro, tak podwładnym je sobie uczynić, tak pisać jak ON. Przy tym nie bacząc na  okoliczności umieć dokonywać właściwych wyborów. Stawać zawsze w rzędzie z ludźmi przyzwoitymi. Umieć jak ON dokonywać  niezależnych  ocen i zawsze ferować  sprawiedliwe wyroki, nie oglądając się na  konsekwencje. Mieć przy tym - niesłychaną jak na literata - smykałkę do interesów. Założone przez niego wydawnictwo " Rój " było przecież finansowym samograjem. Umieć skasować 5000 przedwojennych złotych za dwa tylko słowa " Cukier krzepi " Ech ! takich żubrów jak Melchior Wańkowicz nie ma już w polskiej literaturze... i nie będzie. Zapomniałem. Jeszcze tak jak ON umieć czerpać radość z możliwości siedzenia przy stole w towarzystwie niewielkich, szklanych miareczek i z tego brać  siły do nieprzerwanego, interesującego gawędzenia.

 Któż z nas nie czytał " Na tropach Smętka "  tych niezwykłych reportaży z Prus Wschodnich roku 1935. Choć Wańkowicz nie rościł sobie pretensji, nie uważał, że " Na tropach ... " to poważne dzieło naukowe, to można w książce znaleźć kawał rzetelnej i pełnej informacji gospodarczej o ówczesnych Prusach Wschodnich, sporo celnych analiz społecznych i to - wcale nie prorocze, ale oparte o bystre obserwacje -  przewidywanie nieuchronnej, nieodległej  już wojny. Tych ostatecznych rozstrzygnięć, po których Prusy Wschodnie przeszły do historii. A może nie przeszły ? może niemiecka gospodarcza penetracja obwodu kaliningradzkiego to zapowiedź rychłej restytucji Prus Wschodnich, tylko co wówczas z " korytarzem " ?

Książka mistrza Melchiora to także kawał historii tych ziem podany w iście wańkowiczowskim stylu : lekkim, strawnym i interesującym. Pobyt w Piszu to nie tylko tawerny, czy suszenie odzieży i opychanie się wykwintnymi konserwami. To także spotkanie z panem  Melchiorem nad brzegiem Pisy, w miejscu skąd " Kuwaką " spłynął do Narwi, to krótka pogawędka z mistrzem. Stąd właśnie ta notka. Sam - bez Jego zgody - nie poważyłbym się o Nim pisać.

Los - ten nieroztropny  rozdawca przymiotów i talentów zarządza swoją dziedziną nie po gospodarsku, nie po wiejsku. Rozdaje po uważaniu, sieje nierówno, raz pełnymi garściami, innym razem skąpi i gotowy jedno ziarenko na cztery dzielić, a z takich ziaren, z takiego zasiewu plon żaden. Mnie los ów, nieroztropny ten siewca dał jeden wańkowiczowski przymiot : wyżyć z tego się nie da, ale żyć z tym da się całkiem wesoło. Podobnie jak mój master uwielbiam zastawione stoły, białe obrusy, talerze i tę miareczkę, czasem " karafkę La Fontaine'a " tak pięknie załamującą światło. Niezależnie czy wypełniona  bursztynowym czy rubinowym płynem, cieszy mnie. Cieszy mnie także niepomiernie wypełniona  i bezbarwną cieczą, byle dobrze schłodzoną. Podobnie jak mój mistrz od stołu wstaje - jeśli rozmowa bywa interesująca - wczesnym rankiem, potem krótki sen i znowu mogę zasiadać do gawędy. Taki talent skromny posiadam od dość dawna ku utrapieniu mojej mamusi i tatusia, a później i małżonki mojej Zofii.

Jestem przy tym jak mój mistrz wyrachowany. Podobnie jak ON gotowy spłynąć kajakiem z Trewiru do Koblencji, byle tylko opić się reńskiego wina po 80 fenigów za butelkę, tak ja gotów jestem lecieć - choćby jutro - do Bordeaux czy Porto, byle tylko za jedyne 5 euro kupić butelczynę dobrego " bordeaux " czy niegorszego " porto " Bo o talent należy dbać, talent należy hołubić. 

Nie będziemy tu jednak pisać o ludzkich pasjach i talentach, bo to mało kogo obchodzi. Ruszamy Melchiorowym  tropem.

W 35 - dniową podróż po Prusach Wschodnich wyruszył Wańkowicz 15 czerwca 1935 roku, pociągiem z Warszawy do Grajewa, stamtąd - po przekroczeniu granicy -  również pociągiem do Ełku i dalej do Szczytna, także pociągiem. Wiernym towarzyszem podróży była córka autora, Marta zwana " Tirliporkiem " a w końcowych rozdziałach " Kartofalnym nosem " ponieważ gnana ciekawością - jak i ojciec - wyrżnęła nosem w parapet jakiejś podełckiej chatynki. Poza pociągiem, korzystał Wańkowicz również z wynajętego samochodu i szofera. Najważniejszym jednak środkiem transportu był kajak " Kuwaka " Nie był to jednak zwykły kajak.

Składany kajak " Piast " wyprodukowany przez Zakłady Kauczukowe w Piastowie to było marzenie przedwojennych kajakarzy. Kosztował - bagatela - 470 złotych, więc o 70 złotych więcej niż wynosiła miesięczna pensja kapitana polskiego wojska. Niewykwalifikowany robotnik musiał pracować na taki kajak ok. pół roku. No, ale jak wspomniałem Wańkowicz miał smykałkę do biznesu i kupno takiego kajaka nie było  dla niego jakimś specjalnym wydatkiem. Kajak posiadał dwie pompowane komory wypornościowe na rufie i dziobie i dwie na burtach, które tak przydały się przy niefortunnej wywrotce na jakimś narwiańskim  jazie, na ostatnim etapie wańkowiczowskich peregrynacji. Mógł swobodnie nieść dwie dorosłe osoby i ok 30 kg bagażu, całość uzupełniał niewielki gaflowy żagielek, umożliwiający płynięcie " na lenia " po Bełdanach i Jeziorze Nidzkim. Cudem techniki był zaburtowy silniczek " Sachs " dokupiony w Szczytnie, zamocowany na specjalnym rusztowaniu.

Nazwa " Kuwaka " nie znaczyła nic, a może znaczyła wszystko ? Kuwaka to rodzinne, uniwersalne słowo rodu Wańkowiczów, kiedy brakowało jakiegoś słowa, do określenia niezywkłej sytuacji, używano słowa " kuwaka " Taki przerywnik : w czasach Wańkowicza bluzganie do dobrego tonu nie należało. Dziś to sznyt nowoczesności i postępactwa z dużych miast, skoro król polskich idiotów, Kuba Wojewódzki powiada w publicznej telewizji, że coś jest " zajebiste " ... no taka kuwaka. W mojej rodzinie takim słowem była " abizijana " używał dziadek, używała babka, używał ojciec w sytuacjach nadzwyczajnych. Długo nie wiedziałem co owa " abizijana " oznacza, sądziłem, że nic. Dopiero kiedy pod przymusem zawleczone mnie do szkoły, dopchano do klasy V, a potem dociągnięto  do VIII, kiedy liznąłem trochę języka Puszkina i Lermontowa, dowiedziałem się, że nasza rodzinna " abizijana " to najzwyklejsza małpa.

Pierwszy etap podróży to fragment Krutyni od miejscowości Puppen, czyli swojskich Pup i jeszcze bliższego nam Spychowa. Z Pupami bywają kłopoty, z tymi też były. Tak zwana komisja Srokowskiego zajmująca się zmianą nazw miejscowości na Ziemiach Odzyskanych, swoich ustaleń raczej nie konsultowała z mieszkańcami małych miejscowości, więc niemieckie Puppen przemianowano na polskie Pupy. Według tego samego klucza z Talten zrobiono Tałty, z Probergu - Probark, z Kortau - Kortowo, a z Ganglau - Gągławki itd. Profesora Stanisława Srokowskiego, wybitnego geografa, dyplomatę, przedwojennego wojewodę upamiętnia dziś Srokowo k. Kętrzyna, niemiecki Drengfurth. Dzięki niemu mamy ładnie brzmiące - zawierające historyczny rdzeń - nazwy miejscowości na Mazurach i Warmii i nie musimy męczyć się z takim językowymi koszmarkami jak w obwodzie kaliningradzkim. Z tymi Sowieckami ( Tylża ) z rozmaitymi Krasnoznamieńskami, Pierwomajskimi i Oktiabrskimi kołchozami, tudzież Żeleznodorożnymi.

Mieszkańcom Pup nazwa była nie w smak, ale cóż począć, osiedlili w Pupach to i w Pupach trzeba siedzieć. Z czasem jednak podawanie adresu zamieszkania ludziom urzędowym  i nie tylko urzędowym stawało się coraz bardziej kłopotliwe, powiedzenie, że mieszka się w Pupach brzmi cokolwiek fatalnie. Dlatego też na fali szału związanego ze zbliżającą się premierą  " Krzyżaków " Pupianie  wystąpili do ówczesnego premiera tow. Józefa Cyrankiewicza z prośbą o zmianę nazwy niefortunnych Pup na swojskie Jurandowe Spychowo, choć ono z Jurandem ma tyle wspólnego co ma wspólnego Lech Wałęsa z księciem Yorku. Towarzysz Józef Cyrankiewicz swojski był chłop, więc zmienił za jednym zamachem pióra Pupy w Spychowo, Pupki w Spychówko, Pupskie Jezioro w Jezioro Spychowskie, wreszcie Pupski Piec w Spychowski Piec. Dlatego od czerwca 1960 jeździmy do Spychowa.

Ruszył tedy Wańkowicz ze Spychowa w stronę Bałdanów,  w stronę ujścia Krutyni.  Pierwszy etap podróży wiódł przez Jezioro Zdrużno, Jezioro Gardeńskie, Jezioro Mokre  z cumowaniem w Wojnowie i spotkaniem ze staroobrzędowcami osiadłymi na Mazurach od 1832 roku. Potem nocleg w Iznocie u niemieckich osadników przeflancowanych tu po ustaleniach Kongresu Wersalskiego z okolic  Chełmna n/Wisłą. Dziś Wańkowicz zatrzymałby się pewnie w " Galindii " Niewiele się na szlaku zaliczonym przez pisarza  zmieniło, przybyło jedynie stanic, pomostów, barów i oczywiście kajaków. Choć podaje Wańkowicz, że rok wcześniej odwiedziło Mazury 80 tysięcy turystów z głębi Niemiec, było więc całkiem ludno. Kraft durch Freude zaczynała wszystko dopinać i organizować wypoczynek, przy okazji ucząc Niemców dziarskiego kroku i długich marszów, które już wkrótce były jak znalazł. Potem oczywiście Bełdany, które autor uważa - zgodnie z prawdą - za bardzo kapryśne, ze zmiennym wiatrem wiejącym raz z jednego kierunku, innym razem z drugiego, a jeszcze innym razem kręci niecnota, odbija się od puszczańskiego drzewostanu relaksującego żeglowania odmawiając.

Po zaliczeniu śluzy na Guziance, podróżnicy zatrzymują się na lody w Rucianem - Nidzie, które wówczas nazywały się Rudczanny, a Nida - Nieden była osobną wsią.

Na tropach Melchiora

Śluza na Guziance 

Następny etap to penetracja Jeziora Nidzkiego, oczywiście bez zaliczania leśniczówki Pranie, która już istniała, jednak Gałczyński w owym czasie gazował pewnie w jakiejś warszawskiej knajpie i nie w głowie były jemu jakieś leśne odludzia. Wreszcie para niestrudzonych podróżników dociera do jeziora Wiartel i wsi o tej samej nazwie. To najodleglejszy firtel szlaku Wielkich Jezior Mazurskich.

Na tropach Melchiora

Stąd tylko samochodem bądź furmanką. Pisarz wybiera furmankę sołtysa Popielarskiego i ruszają do Pisza. Tu kończy się wodniacka przygoda, kontynuacja Pisą do Narwi po objechaniu wszystkiego co według pisarza warte było odwiedzenia i opisania. " Kuwaka " spocznie tymczasem w hangarze, korzystając z uprzejmości klubu kajakowego w Piszu.

Odwiedzi, więc pisarz Olsztyn, następnie miejscowości wokół Szczytna zamieszkałe przez polskojęzycznych Mazurów. W Wawrochach odwiedza starą Linkową,  wdowę po zamordowanym przez Niemców działaczu plebiscytowym, Bugumile. Jedzie do Piasutna gdzie polską szkołę prowadził  zmarły w niewyjaśnionych okolicznościach  nauczyciel  Jerzy Lanc. Potem Gietrzwałd, najważniejsze warmińskie sanktuarium... i tu do dziś zmieniło się niewiele, na pewno rozpoznałby pisarz księgarnię Samulowskiego, którą odwiedził. Potem przez Dobre Miasto i Ornetę do Elbląga. W Ornecie również spotkałaby pisarza niespodzianka, tu wyjątkowo Sowieci spalili tylko jedną pierzeję rynku, więc trzy pozostałe i ratusz w środku wyglądają jak w momencie, w którym dzielny nasz reporter uchwycił je swoim Rolleiflexem w 1935 roku.

Na tropach Melchiora

Ornecki ratusz 

Problem miałby za to w Tolkmicku i Fromborku, które również odwiedził. Tu po spaleniu,  stan przedwojenny nie został jeszcze przywrócony. Podąża dalej nasz wagabunda do ziemi malborskiej na spotkania z osiadłymi tam Polakami. Wraca następnie pod Grunwald, by wreszcie stanąć przed mauzoleum Hindenburga w Olsztynku. Na koniec pędzi pod Ełk na krótkie spotkanie z poetą maurskim Michałem Kajką, spotkanie nieudane, zamieni z poetą ledwie dwa słowa. 

A potem już tylko powrót do Pisza, dwudniowa, bezowocna walka z silniczkiem " Sachs " ... i powrót wodą do Warszawy. Niestety z triumfalnego przybicia " Kuwaki " do kei w warszawskim klubie kajakowym nic nie wyszło... rostrzaskała się stara, wierna " Kuwaka " na jakiejś przepławce, czy jazie ? 

Jest "  Na tropach Smętka " doskonałym przewodnikiem po Mazurach i Warmii, przewodnikiem, który można zabrać na włóczęgę i dziś. Przewodnikiem, który wcale nie ustępuje " Ilustrowanemu przewodnikowi po Mazurach Pruskich i Warmii " autorstwa nie mniej sławnego podróżnika i krajoznawcy, Mieczysława Orłowicza. 

 

 

 

Zobacz galerię zdjęć:

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości