Siukum Balala Siukum Balala
3365
BLOG

Humanitarny ubój Prezydenta

Siukum Balala Siukum Balala Polityka Obserwuj notkę 69

Utrzymanie Prezydenta 74 coma 3 procenta Polaków do tanich nie należy. Wprawdzie pan Prezydent zarabia dużo więcej niż pani premier, ma jednak dużą  żonę, która pochłania więcej kosztów. Problem żony da się jednak obejść: odzież, furaż, opał i inne rzeczy w Ruskiej Budzie są do kupienia za przystępne pieniądze. Najbardziej kosztowny dla pana prezydenckiej kieszeni jest tzw. humanitarny ubój zwierzyny. Pan Prezydent jak większość szefów państw w naszej części świata jest prawnym purystą. O jakichkolwiek odstępstwach od litery unijnego prawa nie chce nawet słyszeć, takie podejście głowy państwa do prawnych zagadnień, zdaje się zdawać egzamin. Unijne prawo dotyczące tzw. humanitarnego uboju mówi wyraźnie : "... przed ubojem zwierzę należy ogłuszyć "  Ba, spróbuj myśliweczku i  podejdź jelenia, ogłusz go a potem wykonaj tzw. dostrzał. To jest niemożliwe nawet na rykowisku, kiedy jeleń jest ogarnięty żądzą. Jeleń to nie elektorat, byle czym go nie kupisz. Co, może zaproponujesz jeleniowi kostkę cukru z Glinojecka ? Sejm próbował załatwić kwestię uboju humanitarnego - by odciążyć kieszeń prezydencką - jednak jak to Sejm, chyba niedostatecznie rozgrzany, nie stanął na wysokości zadania, w związku z czym unijny wymóg ubóju humanitarnego pozostaje w mocy.

Zwykle do ogłuszenia zwierzyny Prezydent używa austriackich nabojów hukowych firmy " Urknall " z Klagenfurtu, naboje do tanich nie należą ( 350 euro/10 szt ) i podrażają każdy humanitarny ubój zwierzyny, dodatkowy koszt do dostrzał z użyciem naboju typu Breneka. Najkosztowniejsze dla prezydenckiego portfela są jednak polowania na kaczki,  tu również Prezydent żąda ogłuszenia każdej kaczki z osobna, następnie śrut wieńczy dzieło. Polowania na kaczki są niezwykle uciążliwe dla Profesora - asystenta Prezydenta , czuje się po nich  tak zestresowany i zmęczony jak ładowniczy zenitówki po bombardowaniu  Drezna. Wraz z pogłębianiem się kryzysu i ze spadkiem wartości złotego w stosunku do euro każde wyjście na polowanie stawało się coraz droższe. Doraźnym wyjściem z sytuacji było znalezienie przez Profesora - w starej książce o Powstaniu Styczniowym - przepisu na wyrób patronów do strzelb,  w warunkach domowych. Jednak eskalacja konfliktu na Bliskim Wschodzie i wzrost cen prochu całe przedsięwzięcie czyniło nieopłacalnym. Przejęcie prochowni Brunona K. dawało nadzieję na dostęp do taniego prochu, jednak po dwóch dniach okazało się, że to co szumnie nazywano prochem było  zwykłą saletrą amonową. Profesor - mimo trudności - nie ustawał w eksperymentach nad wyprodukowniem nabojów hukowych, dorównujących siłą głuszenia, austriackim odpowiednikom. Jeden z takich eksperymentów omal nie zakończył się tragedią.

 Na polowanie wyszli jak zawsze kwadrans po drugiej. Przed wyjściem z Ruskiej Budy telefon do Sławka celem synchronizacji zegarków. To stara łowiecka tradycja zakorzeniona w czasach gdy prezydenckim ministrem był niezwykle podręczny Sławomir Zegarek - Nowak. Szli przez zboże, we wsi  Moskal stał. Przodem dziarsko kroczy Prezydent w specjalnych butach na filcowej podeszwie. Takich butów używają siły specjalne Federacji Rosyjskiej do działań nocnych, to prezent od pułkownika Specnazu, Gienadija Fiodorowa. 2,5 kroku za Prezydentem żwawo kroczy Profesor, butki u niego gumowe do pół kostki, też ładne. Wygląda jak młody Raul Castro, na piersi skrzyżowane dwie taśmy, jedna z nabojami typu Breneka, druga z nabojami hukowymi własnej produkcji. Do paska przytroczony noktowizor z czołgu T- 54, prezent od ministra obrony WNP. To na wypadek gdyby mieli czatować na ambonie. Profesor nie cierpi ambony, wolałby jakąś skromną uniwersytecką katedrę. Drażni go wspinanie się po drabinie, w której co drugi szczebel może spowodować złamanie nie tylko nogi, ale i kariery. Po lewej i po prawej stronie, kreśląc półokręgi w zbożu, biegają : Wieroczka i Sońka, dwie szorstkowłose jamniczki Prezydenta. Prezent od gubernatora obwodu kujbyszewsko - żigulewskiego. Zastanawiam się czy obaj myśliwi nie zabrali na to polowanie za dużo giftów.

 Przez zwartą ścianę lasu próbuje przebić się kolejny dzień, mijany brzeziniak spowija całun mgły, ponury jak spojrzenie Donalda Tuska - prezydenta Europy. Po minięciu brzeziniaka nurkują w młodniku

- Uważaj na kleszcze !  - syczy Prezydent 

- Uważam ! - odsykuje Profesor

Młodniak gęstnieje przedzierają się na kolanach, tylko Wieroczka z Sonią niczego sobie z gęstwiny nie robią. Czują się u nas jak jesiotry w Wołdze. Po dobrnięciu do skraju młodnika, zgodnie z łowiecką tradycją, jako pierwsza głowę wysuwa Sońka, potem głowa państwa, wreszcie Wieroczka i na końcu Profesor. Głowy chowają się w młodniku w odwrotnej kolejności. Widok jaki ujrzeli na pewno nie zadowoliłby konesera malarstwa, ale wytrawnego myśliwego, jakim był Prezydent, już tak. Była szansa na humanitarny ubój i na pozyskanie wspaniałego poroża, o mięsiwie dla małżonki nie wspominając. W niewielkim oczku wodnym, po kolana w wodzie, studząc swoje zapały, stał potężny byk. Naprzeciwko, otoczona wianuszkiem krzewów jałowca, stała dorodna łania. Maślane, lubieżne oczy łani mówiły wszystko. Gdyby nie wizyta tych dwóch gentlemanów w ruskich butach, już za kwadrans pod jej sercem pulsowałoby nowe życie, albo i dwa - jak podaje Wikipedia. Od tego momentu wypadki potoczyły się jak w filmie " Szklana pułapka " Prezydent rozchylił gałązki jedliny i na palcach najpierw prawej potem lewej ręki, potem znowu prawej, policzył odrostki na wieńcu - Dwunastak - mruknął fachowo

Profesor z uznaniem pokręcił głową. Imponowała mu myśliwska wiedza tego prostego magistra historii. Sam, choć był profesorem, nigdy nie przyswoił sobie myśliwskich zwyczajów, nie poznał specyficznego żargonu, a słów z myśliwskiego słownika znał mniej niż prosty niedzielny grzybiarz. 

-Ale za to lepszy jestem z ortografii - pomyślał złośliwie w tej samej sekundzie. 

- Mamy sytuację in flagranti - wyszeptał Profesor po łacinie, czy może po włosku.

- Ciiiicho ! wiem - mruknął Prezydent.

Nie lubił łaciny ani włoskiego, wolał rosyjski, choć w pawlaczu trzymał całą kolekcję  winylowych płyt Drupiego. Po oszacowaniu z jakim bykiem mają do czynienia, Prezydent przeszedł na komunikację w języku migowym, tego Profesor nie cierpiał. Nie rozumiał nic z gestów wykonywanych kciukiem i palcem środkowym. Nie rozumiał, ale wiedział co robić i jak się zachować. Najpierw rozkulbaczył siebie, sprawnie zrzucając  taśmy nabojowe, potem odpiął noktowizor i troskliwie ułożył go na mchu, przykrywając paprocią. Z radziecką optyką należy obchodzić się niezwykle ostrożnie,  łatwo uszkodzić, a najbliższy serwis w Czelabińsku. Na sęku powiesił apteczkę. Co robić dalej wiedział z niezliczonej ilości fiszek porozlepianych po całym domu : " lewa komora breneka , prawa komora nabój hukowy " lub " głośny  Austriak " jak Prezydent, ze zwykłą sobie jowialnością, nazywał naboje firmy " Urknell " Pomyłka w załadowaniu strzelby mogłaby spowodować, że zwierzę  najpierw zostanie ubite a dopiero potem humanitarnie ogłuszone. Całkowicie bez sensu, a do tego niezgodne z prawem unijnym.

- Jest lewa komora breneka ! Jest prawa komora hukowy ! - wyszeptał bezgłośnie, niczym rasowy ładowniczy.

Jak instrumentariuszka chirurgowi, pewną ręką, przekazał nabitą strzelbę Prezydentowi. Z młodnika wysunęła się, długa na 73 centymetry, oksydowana dwururka firmy " Remington". Po upływie kolejnych dwóch sekund huknął potężny strzał 

- No ! nareszcie udało się Profesorkowi dobrać proporcje - pomyślał Prezydent, uśmiechając się pod wąsem, który zgolił miesiąc wcześniej.

Polana zasnuła się białym, gryzącym dymem z saletry, a przez las zaczął przetaczać się, z prędkością 340 m/s, huk wystrzału. Te zwierzęta - śpiochy,  które jeszcze spały, dostały teraz za swoje. Obudzone hukiem będą zestresowane do samego wieczora. Kiedy huk wystrzału obiegłszy cały  las potoczył się w stronę Sejn i granicy z bratnią Litwą, oczom myśliwych ukazał się kolejny landszafcik. Wianuszek z jałowców stał na swoim miejscu, jałowce jako krzewy zakorzenione na tej polanie od wielu lat, nie mogły uciec. Czmychnęła za to rozpalona łania, w tym roku nie zdąży już zostać matką. Trudno, zostanie ciotką i zajmie się swoimi kuzynami z ubiegłorocznych cieleń. W oczku wodnym po kolana w wodzie i po piersi w gęstym mleczno - białym dymie stał ten sam dorodny byk. Teraz należało wykonać strzał obalający. Była jednak pewna rzecz, która zaniepokoiła Prezydenta i kazała mu zdjąć wskazujący palec z lewego cyngla. Jeleń choć dorodny, i bez wątpienia ogłuszony, kaszlał tak głośno i intensywnie, że nawet niepraktykujący lekarz weterynarii zdiagnozowałby obustronne zapalenie płuc, a kto wie czy nie Tuberculosis. To nigdy wcześniej się nie wydarzyło, tego nie przewidywały żadne instrukcje wydane przez szefa koła łowieckiego, a  unijne przepisy dotyczące humanitarnego uboju ekologicznego ( HUE ) nie precyzowały czy kaszlącego jelenia można uznać za ogłuszonego, czy też za jelenia w pełni świadomego.

-Wot konfuzja - powiedział Prezydent po rosyjsku, ni to do siebie ni to do swojej fuzji.

Polowania na grubego zwierza są niesłychanie dynamiczne, szczególnie te z użyciem psów. Polowanie, które staram się Państwu zrelacjonować wyraźnie straciło tempo, sytuacja po wystrzeleniu pocisku hukowego  stała się bardzo statyczna. Zakradły się nam elementy kiczu połączone z surrealizmem.

Cóż my tu widzimy ? Na pierwszym planie ogłuszony, majestatyczny jeleń z wieńcami o jakich marzy każdy myśliwy, o ile oczywiście nie zdradza go żona. Na drugim planie skonsternowane : Sońka z Wieroczką przycupnięte pod daglezją - samosiejką. Od 10 minut powinny obszczekiwać leżącego pokotem jelenia, lub iść za farbą. Obok mocno zdziwiony Prezydent z oczami jak u lemura. Głęboko cofnięty - na trzecim planie - w różowych okularach Profesor. Różowe okulary zakłada zawsze, kiedy chce rozładować napięcie, zwykle się udaje, bo okulary to prezent od Prezydenta otrzymany w Dniu Czekoladopodobnego Ptaka. Okulary mają jeszcze ten walor, że oglądany przez nie las jest różowy. Profesor nie znosi zielonego koloru od kiedy do pałacu wprowadził się generał - szogun Koziej. On z krwi i kości cywil, jak pies  służący swemu panu musi wysłuchiwać postukiwania generalskich martensów w amfiladzie, do tego te błazeńskie spodnie moro z lampasami. Kiedyś nawet pozowolił sobie na niestosowny, w stosunku do generała, żart. Powiedział, że generał w tym berecie wygląda jak Pablo Picasso. Przyrównywanie polskiego generała do jakiegoś pacykarza jest bardzo obraźliwe. Na szczęście Prezydent, z wrodzonym sobie talentem koncyliacyjnym, wyjaśnił generałowi, że Picasso to malarz batalistyczny specjalizujący się w malarstwie ukazującym bestialstwo Luftwaffe, bo prostego konia to on niestety namalować nie potrafi - zażartował sobie przy okazji.

Prezydenci państw wybierani są po to, by podejmować ważkie decyzje i rozwiązywać nabrzmiałe problemy. Problem jaki powstał na polanie po wystrzeleniu pocisku hukowego własnej produkcji, należało rozwiązać co rychło. Sytuacja nie  mogła trwać w nieskończoność. 

- Masz syrop przeciwkaszlowy ?  - zapytał z nienacka Prezydent

- Zaraz sprawdzę - wymamrotał cofnięty Profesor, marszcząc czoło w charakterystyczny profesorski sposób.

Na ściółce leśnej lądowały po kolei : Etopiryna Goździkowej, Espumisan Prezydenta, Aviomarin dla wszystkich, jakieś Polopiryny, Vitaminy a nawet przedwojenna torebka tzw. " tabletek  z Kogutkiem " Pewnie pozostałość po prezydencie Mościckim. Cóż to znaczy kontynuacja władzy.

- Mam  ! - z triumfem w głosie oświadczył Profesor 

- Sirupus Pini, extractum fluidum  - przeczytał po łacinie 

Prezydentem wstrząsnęło, tym razem nie z powodu łaciny, a z powodu syropu. Zanim wyuczył się na Prezydenta, był bardzo słabowitym chłopcem, sporo opuszczał. W owych czasach, gdyby Sławek Zegarek  był jego rówieśnikiem, to nawet on mógł " załatwić go z baśki " przy okazji jakiejś przypadkowej solówki

Poznasz mistrza dobrego po uczniach jego. To ludowe porzekadło z okolic Supraśla doskonale opisuje sytuację, jaka zaczęła klarować się na polanie, 7 mil na zachód od Ruskiej Budy. Profesor zaczynał łapać o co chodzi w tym całym łowiectwie. Odgadywał w lot intencje pryncypała, potrafił nabić strzelbę, wiedział gdzie stanąć i z czym wyskoczyć. Zaczynał czuć las. Oczywiście już wcześniej potrafił odróżnić kukanie kukułki od walenia łbem o drzewo, dzięcioła. Jednak to doświadczenie było czymś zupełnie innym. Na polanie zaczęła tworzyć się szczera, budująca relacja Mistrz - Uczeń, gdzie Mistrzem był Prezydent, a Uczniem Profesor. Podobnie jak w przypadku nabitej strzelby, tak i teraz, Profesor wykonał sześć sprężystych kroków w przód  i pewną ręką podał Prezydentowi buteleczkę z syropem sosnowym.

 - Polfa Tarchomin, term. przyd. do uż. 23. X . 2002 rok - przeczytał Prezydent, każdy skrót starannie oddzielając kropką. 

- Cholera 13 lat po terminie, zaszkodzić nie zdąży, a może i pomoże - zawyrokował.

- Ileż jemu tego życia zostało ? - zapytał sam siebie.  

Sońka uśmiechnęła się do Wieroczki porozumiewawczo, obie wiedziały, że szef tym razem jeleniowi nie odpuści. 

- Wiesz co masz robić, kiedy ja pójdę zaaplikować jeleniowi zaordynowany lek ? - zapytał 

- Tak jest szefie !  - zasalutował Profesor - prawa komora breneka, lewa komora hukowy - wyrecytował . 

- Znowu mnie rozczarowałeś - powiedział  Prezydent z wyrzutem - przecież breneka siedzi w komorze. 

Uczą się, studiują, robią doktoraty i habilitacje, ja im potem nadaje tytuły profesorskie, a jak zachodzi potrzeba to prostej strzelby nabić nie potrafią - pomyślał.

- Oj, sorry Gregory - pojednawczym tonem powiedział Profesor.

Wiedział, że Prezydent uwielbia kiedy jego podwładni -  za plecami - nazywają go Gregory. W końcu to Profesor osobiście znalazł w biurku Prezydenta 27 kaset VHS z westernami, w których grał Gregory Peck. Prezydent czasem - przy ognisku i bigosie - wyobrażał sobie, że jest amerykańskim traperem, jego dwururka to Winchester, on sam żyje z polowań na bizony, a relacje z czerwonoskórymi ma takie, że jedzą mu z ręki, a nie odwrotnie. 

- Kiedy pójdę zaaplikować jeleniowi lekarstwo włóż do komory " głośnego Austriaka " te swoje wynalazki zużyjecie w Sylwestra z Koziejem, nieźle dymią.  Tylko żebyście mostu Łazienkowskiego nie spalili. Wydam polecenie dla BBN, aby w Sylwestra zorganizować ćwiczenia samoobrony dla miasta stołecznego Warszawy, nie wiem kto będzie siedział w Ratuszu, ale stracha się im napędzi, tym gryzipiórkom, niech wiedzą kto tu rządzi - powiedział z iskierką w oku - tak się robi politykę - dodał. Profesor z uznaniem pokręcił głową, nie marszcząc tym razem czoła, bo nie wypadało w takiej chwili.

Z młodnika najpierw wysunęły się buty Specnazu, po chwili na tle choi pojawiła się postać Prezydenta. Z kieszeni na kolanie myśliwskich spodni wydobył WD- 40 i spryskał zardzewiałą zakrętkę syropu sosnowego - po sekundzie -  ruchem w lewo, odkręcił.  " Zostaw las takim jakim chciałbyś go zastać " przypomniał sobie słowa pani Reginy, nauczycielki przyrody ze Szkoły Podstawowej nr 3 w Pruszkowie. Zakrętkę schował do chlebaka. Poślinionym palcem sprawdził kierunek wiatru i manewrując całym sobą podszedł jelenia  od nawietrznej. To nie była jedyna trafna decyzja głowy państwa. Tymczasem jeleń kaszlał jak rekrut - symulant na komisji poborowej. Jako pisarz i człowiek z dużym życiowym doświadczeniem do dziś nie wiem na co liczył jeleń, kaszląc tak intensywnie. Polowanie to nie WKU, tu odroczeń się nie przewiduje. Prezydent był pewny, że uda się podać lek i  ulżyć cierpieniu zwierzęcia, po to by potem ulżyć mu już całkowicie. W czasie tych dywagacji, kiedy myśli biegały po głowie Prezydenta z prędkością prądu elektrycznego od strony bratniej Litwy powiało chłodem. Zerwał się gwałtowny, zimny północno - wschodni wiatr. Widocznie głośny wystrzał zakłócił cyrkulację powietrza nad Litwą. Takie zjawiska atmosferyczne czasem się zdarzają, Litwa to nie jest aż tak duży kraj by takie anomalie nie mogły się tam zdarzyć. Wiatr się wzmagał, okazało się, że i dla niego polana była śmiertelną pułapką. Nie mogąc pokonać zwartej ściany lasu i pomknąć w Polskę niczym tabun jaćwieskich koni, począł wirować wokół polany wysysając dym znad oczka wodnego, tworząc jednocześnie gigantyczne wirujące wrzeciono. Prezydent patrzył urzeczony na to niezwykłe zjawisko, wydało mu się, że wrzeciono tańczy na melodię znanego utworu Stanisława Moniuszki. Jeleń nie był tak wrażliwy jak Prezydent, ani też tak wyrobiony muzycznie, więc po zaczerpnięciu kilku chaustów litewskiego powietrza, odzyskał wigor i pobiegł w krzaki za łanią by zdążyć jeszcze - w tym sezonie -  przedłużyć gatunek. Prezydent nie musiał już zajmować się przedłużaniem gatunku bo miał  przedłużony z naddatkiem. W pewnym momencie wirujące wrzeciono zbliżyło się do Prezydenta na niebezpieczną odległość, sytuacja stawała się groźna. Zaistniała realna groźba wkręcenia głowy państwa we wrzeciono. Prezydent nie bacząc na swój wiek, ani stanowisko, roztrącając borowiki, trzema susami dopadł młodnika.

- Nie wiedziałem, że z szefa taki Kusociński - zażartował Profesor nieświadomy grozy sytuacji. Prezydent nie zdążył nawet spojrzeć z wyrzutem na Profesora, kiedy inne niecodzienne zjawisko meteo przykuło ich uwagę. Oto na ich oczach doszło do tzw. wypłaszczenia powietrznego wiru i czatownię  przykryła gęsta, gryząca pierzyna  dymu. Młodnik wyglądał jak przykryte piernatem łoże Teodozji Bziuk, najstarszej mieszkanki Budy Ruskiej. W tym roku 97 lat, a pamięta wszystkich prezydentów RP. Oprócz Bolesława Bieruta, bowiem w czasie jego urzędowania pracowała na kontrakcie na farmie pod Samarkandą. Zostawmy na razie w spokoju panią Teodozję i wróćmy na polanę. 
- Niezłą bitwę pod Lenino urządziłeś Profesorku tym swoim patentem z saletry - wykrztusił Prezydent. Przez las niósł się kaszel tak potężny, że nawet początkujący lekarz - ftyzjatra rozpoznałby obustronne zapalenie oskrzeli oraz odmę płucną. Tylko Sonia z Wieroczką nic sobie z gryzącego dymu nie robiły, wetknęły nosy w kretowiska i przeszły na oddychanie w obiegu zamkniętym. Sprytne, zaradne poradzieckie psy, kto wie czy nie dalekie kuzynki tej kosmonautki " Łajki "

 Kiedy wyrwali się z okrążenia i okopceni, załzawieni i kaszlący  wybiegli z lasu, Słońce przewalało się nad Augustowem, dochodziło południe. Szli w kierunku brodu na Czarnej Hańczy, przodem - w bezpiecznej odległości 14 kroków - szedł Profesor  za nim, ze spuszczoną głową,  powoli szedł Prezydent. Musieli przebijać się do brodu na Burdyniszkach bo z obiecanej przez Sławka przeprawy przez Czarną Hańczę - jak zwykle - wyszły nici. Miejscowi bezrobotni rozkradli materiały budowlane, a na zakup nowych żerdzi nie wyraził zgody minister finansów z powodu jakichś bzdurnych progów ostrożnościowych. Pokonywanie brodu w butach Specnazu nie nastręczało większego problemu, gorzej miał Profesor w botkach do pół kostki. Zwykle Prezydent brał go " na barana "  jednakże w obecnej sytuacji  Profesor nie mógł liczyć, że usiądzie sobie " na barana " Trudno, zmoczył Prezydentowi polowanie, za karę zmoczy nogi.  Gdy mijali bagno na Burdyniszkach, w którejś z szesnastu kieszeni myśliwskiego kubraka, rozdzwoniła się prezydencka " Nokia " 

- Prezydent RP, słucham - powiedział  Prezydent RP 

- Piąty ostatni, krótki sygnał oznacza punktualnie godzinę dwunastą - powiedział głos po drugiej stronie.

To Sławek synchronizował zegarki. 

- Sławek ile ty masz lat  ? - zapytał Prezydent 

- W grudniu będzie mi 39 - odpowiedział Sławek bez owijania w metrykę, jak to miał w zwyczaju, przy okazji zatrudniania konsultantów politycznych.

- A zachowujesz się jakbyś w tym roku był u I Komunii Świętej - kąśliwie zauważył Prezydent.

- Mało co nie zginąłem na polowaniu, a ty ciągle z tymi zegarkami wyjeżdżasz, Profesorek urządził mi taką bitwę pod Lenino, że świat nie widział - powiedział

- To nie to co ja Szefie,  jak ja robiłem polowanka to mucha nie siadała, Co ? - powiedział Sławek wyraźnie rozradowany. 

- Sławciu, nie mów nic nikomu o polowaniu, bo mi sondaże polecą.

- Słuchaj po jesiennych wyborach Kopaczowa robi nowy rząd. Podrzucę im profesorka, niech go sobie weźmie  na ministra obrony, jak on taki pirotechnik. Chcesz wrócić do mnie - ciągnął dalej prezydent.

- O niczym inny nie marzę jak  o powrocie do Kancelarii, dopiekło mi to ciąganie po sądach.

- Aha, sprawdź no jeszcze Sławciu kiedy była bitwa pod Lenino, trzeba jechać na Białoruś i się pojednać. Trochę nasi narobili szkody w roślinach okopowych  tym ostrzałem moździerzowym, czytałem że spore straty były. U mnie taka Sławciu prezydentura, że wszystkich muszę mieć pogodzonych - zakończył Prezydent,  głosem ukontentowanym. Lubił Slawka.

- Tak jest Szefie ! - po drugiej stronie klapnęła klapka " Nokii " pożyczona od kolegi podsekretarza stanu. Znak, że Sławek rozłączył się na dobre i udał się  do swoich zadań. Po pokonaniu -  z marszu - brodu na Burdyniszkach nastrój Prezydenta wyraźnie się poprawił, pióropusze dymu znad Budy Ruskiej miały na niego wpływ balsamiczny, wpływ odwrotny od dymów profesorskich. Nie okazał jednak Profesorowi swojej rozpogodzonej duszy, narozrabiał, niech cierpi - pomyślał sam do siebie. 

- Wieroczka z Sońką pewnie już w budzie w Budzie Ruskiej - myślał sam do siebie, dalej.

Zawsze puszczał psy przodem, by Prezydentowa wiedziała, że pora już nastawiać Prezydentowi bigos a sobie comber. Skrzypnęła furtka, weszli na teren gumna, jak Prezydent, ze staropolska nazywał swoją wiejską rezydencję. Z chałupy wybiegła - zdawało się - niesiona na skrzydłach Prezydentowa.

- Żyjesz kochany ! cały i zdrowy ! ten karteluszek podany przez Sońkę był tak niejasny - wykrzyknęła - i nie sadź takich byków mój drogi - dodała.

Nie było w tym jednak jakiejś belferskiej przygany, raczej radość ze szczęśliwego poworotu dwóch nieszczęśliwych traperów.

- Łatwo ci powiedzieć pisz jasno, kiedy na polanie ciemno od dymu - bronił się Prezydent, a byka to ja bym posadził gdyby nie ten tu Profesorek - spojrzał kwaśno w stronę Profesora. Profesor zmarszczył czoło, tym razem nie miał wyboru.                                                        

                                                           KONIEC

 Ciche dni między Prezydentem a Profesorem trwały tydzień. Pewnie trwałyby dłużej gdyby nie Sławek, który wpdał na weekend do Ruskiej Budy, aby podregulować prezydenckie kuranty. 

- Pogódźcie się panowie dla dobra Polski, nie ma sensu boczyć się z powodu jakiegoś dymu bez ognia, kraj i obywatele  potrzebują zgodnej współpracy całego ośrodka prezydenckiego, kraj musi widzieć, że w kancelarii wszystko chodzi jak w zegarku - powiedział - wplatając w przemowę swoje ulubione słówko. Prezydent wymusił jedynie pisemne oświadczenie Profesora, że bez zgody gen. Kozieja i Głównego Inspektoratu Uzbrojenia Wojska Polskiego, nie będzie prowadził samodzielnych badań nad bronią niekonwencjonalną.

Prezydent - jako głowa państwa - musi być chroniony z każdej strony. Bez jaj.

 

 

 

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka