Wygląda na to, że cyrulik czerski Polaków wykastrował, a szarlatan z ulicy Wiertniczej przeprowadził na Polakach zabieg lobotomii. Inaczej nie potrafię wyjaśnić tej apatii i bezczynności politycznej moich rodaków, tych którzy w kółko powtarzają, że byli w forpoczcie obalających komunizm. Wygląda na to, że to jednak Wałęsa sam obalił komunę, a jak już nie miał co obalać to poszedł na Unter den Linden i obalił sobie berliński mur, żeby nie wyjść z wprawy.
W kraju odbywa się farsa wokół najważniejszego ( w każdej demokracji ) politycznego wydarzenia jakim są wybory, farsa jakiej nie powstydziłaby się Białoruś, a w kraju cisza. Protest uliczny jest akceptowalną formą wyrażania niezadowolenia w każdym europejskim kraju, a jeśli ktoś nie wierzy to niech pojedzie do Londynu i uda się pod budynek brytyjskiego parlamentu. Polak jednak woli trzymać pilota w garści : Fredek Kiepski serdecznie pozdrawia, Beata Tyszkiewicz jeszcze piękniejsza niż w czasach kiedy była Izabelą Łęcką, a Krzysztof Ibisz wygląda młodziej, niż wyglądał dwa lata po maturze. Celofanowy świat jest piękny, jednak król zawiniety w celofan - niestety - w dalszym ciągu pozostaje nagi.
Taka bezczynność zawsze, wcześniej lub później mści się. Zabieganie o wspólne dobro jest zawsze zbieżne z dobrem indywidualnym, z bogato zastawionych stołów zawsze więcej spada, im więcej pomyślności indywidualnej tym lepiej dla tych, którzy z jakiegos powodu nie potrafią o siebie zadbać. Jednak pal licho dobro wspólne, skoro Polacy są takimi indywidualistami, ale każdy rozumny człowiek powinien przynajmniej zabiegać o stan swojego portfela. Od tego kogo wybierzemy, od ich uczciwości, kompetencji i doświadczenia zależy stan państwa i stan naszego portfela, bowiem życie w kraju źle rządzonym, skorumpowanym jest zawsze droższe, niż życie w kraju wolnym od tych plag, choćby z tego powodu, że do kopert trzeba wkładać realne pieniądze. Widać jednak Polacy zatracili polityczny instynkt i wolą karnie podążać w stronę klifu.
Nie zatracili za to instynktu politycznego Rumuni, którzy w ostatnich wyborach prezydenckich okazali się jednak zwierzyną polityczną. Tak, tak ci sami Rumuni, których tak lekceważymy...i bez fałszywego oburzenia, proszę. Jesteśmy dorośli i wiemy synonimem czego jest w Polsce Rumun. W rozstrzygniętych w niedzielę wyborach prezydenckich zwyciężył czarny koń, Klaus Johannis, lider mniejszosci niemieckiej w Rumunii, choć murowanym faworytem był urzędujący premier Victor Ponta, pupil nowego rumuńskiego establishmentu, były prokurator generalny i lider rumuńskich socjaldemokratów. Już ilość ponad dwóch milionów, zebranych przed wyborami, podpisów poparcia dla Victora Ponty mogła rywali zdeprymować. Również to, że Ponta jest urzędującym premierem było sporym handicapem, urzędujący premier ma większe możliwości rozdawania wyborczej kiełbasy i z tego przywileju Ponta korzystał: obniżył podatek VAT na chleb, wprowadził obniżki składek na ubezpieczenie pracowników i obniżki podatków dla najmniej zarabiających. Taktyka okazała się prawidłowa i Ponta w pierwszej turze zdobył 10 % przewagę nad Johannisem, jednak kalkulacje zawiodły w momencie kiedy ulica uznała, że jest robiona w konia.
Szacuje się, że za granicą przebywa ok 4 milionów Rumunów, więc nie margines, a poważny elektorat. Chcąc zminimalizowac wpływ emigrantow na wynik wyborów prezydenckich, MSZ zorganizowało w europejskich konsulatach zaledwie 290 lokali, co Rumuni odebrali jako próbę ograniczania demokracji i na co ulica zareagowała gwałtownym protestem. Protesty kosztowały głowę rumuńskiego szefa MSZ i w drugiej turze przygotowano większą ilość lokali umozliwiając wszystkim chętnym oddanie głosu. Próba manipulacji skończyła się masowym udziałem Rumunów w wyborach i rekordową od 14 lat, ponad 62 % frekwencją, więc i ulica czasem rulez. Ale na to trzeba mieć Cojones, pilot od telewizora marki Samsung wyborów za nas nie wygra.
